Nie pisalismy kilka dni, ale na wysokosci powyzej 3000 m npm naprawde trudno o internet.
Kilka dni temu (kiedy to bylo?...) pojechalismy do Kazbegi - wioski na koncu swiata, niedaleko rosyjskiej granicy. Na miejscu okazalo sie, ze wioska wcale nie jest na koncu swiata. Kazbegi to cos w rodzaju jego pepka. W marszrutce z Tbilisi jechalismy z Estonczykiem, Slowakiem, Hiszpanem, trzema Izraelczykami i dwoma Gruzinami. Miedzynarodowa ekipa :).
Na miescu, po bezskutecznym poszukiwaniu mapy turystycznej, zdecydowalismy sie isc w gory bez niej. Jakos sobie poradzimy :)
Pierwsza noc spedzilismy w namiocie zaraz obok najslynniejszej gruzinskiej cerkwi - Tsamida Sameba. Do poznej nocy, wraz z Estonczykiem i Slowakiem, wznosilismy toasty w gruzinskim stylu. Zaprawde piekny to obyczaj...
Rano nie bylo latwo wstac, ale widok wschodzacego slonca i cudownie oswietlonego Kazbeka byl silniejszy niz... bol glowy.
Przy kosciolku poznalismy Ryska - samotnego podroznika z Gdyni. Po herbatce z widokiem na Samebe, Kazbek i wszystko dookola - ruszylismy razem z nim w strone stacji meteorologicznej pod Kazbekiem.
Dojscie do stacji zajelo nam okolo 10 godzin. Dziesiec godzin w srodku gor, lodowcow, osniezonych szczytow. Piekna wycieczka. Na gorze, na wysokosci 3600 m rozbilismy namiot w "polskim obozowisku" - 5 namiotow z Polski i polska falga powiewajaca pomiedy nimi - piekny widok 5000 km od kraju :).
Noc byla zimna. Rano ielismy lod w butelkach zamiast wody. Ale wschod slonca kolejny raz byl oszalamiajacy.
Po sniadanku wycieczka do kosciolka na 4000 i podziwianie widokow. Ciezko sie bylo zebrac na dol, ale jedzenie i gaz byly na wykonczeniu, wiec w koncu ruszylismy na dol.
Kolejna noc spedzilismy pod lodowcem - 3 godz. drogi w dol od stacji meteo. Tym razem w litewskim obozowisku. Ugoscili nas jak przystalo na obywateli naszej ojczyzny ;) ("Litwo.... ojczyzno moja...")
Nastepny dzien - powrot w doliny i zwiedzanie Mtskhety - dawnej stolicy Gruzji. W miescie sa trzy najwazniejsze i najstarsze cerkwie w Gruzji. Tak sie zlozylo, ze nasz namiot na noc rozstawilismy przy murach Sweti Tschoweli - najwazniejszej z nich. Miejsce pokazala nam przemila Rosjanka - zona Gruzina - mieszkajaca zaraz obok cerkwi.
Nastepny dzien - ciag dalszy zwiedzania Mtskhety i wycieczka do Jvari - najbardziej swietego miejsca w Gruzji. W cerkwi Samtavro zaczepila nas para podroznikow z Izraela. Po dwoch godzinach rozmowy okazalo sie, ze beda spali u tego samego czlowieka w Tbilisi! Nie wierzymy w zbiegi okolicznosci...
Tak wiec razem pojechalismy do Tbilisi, prosto do Bruno - Couchsurfingowca, ktory zaprosil nas do siebie.
U Bruno znowu miedzynarodowe towarzystwo. I znowy do poznej nocy wznoszenie gruzinskich toastow. Przepiekny obyczaj...
I tak doszlismy do dzisiaj.
Najblizszy plan - po poludniu autobus do Yerewania. Zatrzymujemy sie u pary Ormian z Hospitality Club. A potem... zobaczymy :)